sobota, 20 kwietnia 2013

Zmiany, zmiany, zmiany!

W ostatnich dniach zdarzyło się w moim życiu wiele zmian. Z powodów nowej oferty pracy w ciągu kilku dni znalazłem się w Sandomierzu! Szybka akcja: w piątek oferta, w poniedziałek spotkanie w Warszawie, a w środę po długiej i nieprzyjemnej podróży wylądowałem w Sandomierzu. 

Niestety przez tą całą sytuację musiałem zrezygnować w starcie w II Ćwierćmaratonie Muzycznym i Kaczorskiej Dziesiątce, zaniedbałem również bieganie i dopiero dzisiaj miałem okazję odrobić zaległości. Pierwszym moim biegowym celem były Góry Pieprzowe - nadwiślańska skarpa, strome zakończenie Gór Świętokrzyskich. Nie górują monumentalnie nad Wisłą, niczym się nie wyróżniają, ale coś w nich musi być, skoro to Rezerwat Przyrody. Do podnóża Gór prowadzi malownicza kręta droga asfaltowa na Nadwiślańskich błoniach. Następnie długim brukowym podbiegiem w wąwozie lessowym, dobiega się do grań. 


Dopiero tutaj można zauważyć, że jesteśmy sporo nad Wisłą, a widok Sandomierza i doliny Wisły robi wrażenie. Po kilku minutowym błądzeniu wśród sadów dobiegam do granicy Rezerwatu. Tutaj spotyka mnie niespodzianka! Góry trawersują wąskie ścieżki, które wiszą nad korytem Wisły. Jeden z trawersów wyglądał tak ekstremalnie, że nie odważyłem się ruszyć w jego stronę! Pobiegłem w drugą stronę. Zbieg po łupkowej skale wśród stepowej roślinności dał dużo radości, już tutaj lustrowałem trawers sąsiedniego zbocza, aby tędy wrócić do Sandomierza i pokonać Wąwóz Królowej Jadwigi.  Moja przyjemność skończyła u podnóża wzgórza. Ścieżka rozdzielała się w trzy strony w totalnych chaszczach, gdzie grasowały warany z Komodo. 



Westchnąłem i wróciłem tą samą drogą do góry. Szkoda, te tereny idealnie nadają się do górskich treningów, gdzie można pracować nad siłą i techniką biegu. Przydałaby się mała inicjatywa miejscowych biegaczy, aby przyciąć krzaki, które pokrywają te wspaniale ścieżki, ale... niestety w Sandomierzu ludzie biegają tylko na przystanki. W sobotnie popołudnie, w ciągu 90 minutowego biegu spotkałem tylko jedną parę początkujących biegaczy! Wyobrażacie sobie takie zjawisko u nas w zachodniej Polsce?!


Let's run this town!

czwartek, 11 kwietnia 2013

Gdy minuty zamieniają się w sekundy

Ostatnie chwile przed startem zostajemy sami ze sobą. Czasami są to najtrudniejsze chwile przed startem. Nie jesteśmy zdolni do żadnej rozmowy, a obecność bliskich często  drażni  i dekoncentruje. Nasza psychika dużo wcześniej zaczyna rywalizację w półmaratonie niż nasze ciało. Zaczynamy kalkulować, szukamy racjonalnych odpowiedzi na nielogiczne pytania. Czasami zdaje się nam, że stoimy na starcie bez formy i najsprawiedliwiej byłoby już teraz zejść z trasy. To tylko pułapki naszej psychiki i naprawdę niewiele trzeba, żeby pokonać startowy stres i w pełni zmobilizowanym stanąć na starcie półmaratonu.

Bardzo mi w tym pomaga muzyka. Zaraz po przebraniu i odstawieniu plecaka do depozytu, żegnam się z znajomymi, zakładam słuchawki na uszy i rzucam się rzekę biegaczy pędzących na start. Nie słucham pierwszej lepszej piosenki. Słucham polskich kawałków hiphopowych o niezwykle motywującym tekście lub tak tłustych beat’ie, że wstyd pójść z nim na basen. Przedstawiam zestawienie moim pre-startowych kawałków :)



Hans Solo - Dopóki Jestem


Moj motywator przed Półmaratonem Poznańskim. Świetny tekst z porządnym beat'em. Od pierwszych zwrotek wyłącza zbędne myśli i nastraja do walki. Daje nam niezwykłą pewność siebie.



"Stań wyprostowany, nawet kiedy serce krwawi,
Zdeterminowany do łamania swoich granic,
Świadom, że choć pragną to nie staną ci na drodze,
Ci, którzy sami nie są świadomi swych dążeń"


O.S.T.R. - Śpij Spokojnie

Adam Ostrowski opisuje nam swoją walkę o życie po fikcyjnych zamachu. Zamykamy oczy, zagryzamy wargi i cytujemy "ważna nieustanna dobra wiara"!


"Pokazał mi nart ducha jak wyjść z masakry,
Zastrzyk adrenaliny w akcji jak Gandhi,
Ty bądź poważny, świat potrafi naciąć,
Ale co by się działo to chłopaki nie płaczą"


Fisz Emade - 2MC

Tekst frywolny, ale za to energia bomby wodorowej! Beat mocny i rytmiczny, pozostaje tylko biec i wyładować całą swoją energię.


"Lubię świeże pomidory, gorgonzolę i chrzan,
Wymieszam to z sałatą i na stół to podam,
A na główne danie szybko piekarnik podgrzewam,
Tam wrzucam słabych MC, potem ich pożeram"


Eldo - Na Maksa

Mistrz Eldo kolejny raz udowadnia, że po śmierci Agnieszki Osieckiej, to on jest najlepszym tekściarzem w polskiej branży muzycznej. Niezwykłym tekstem daje nam kopa w tyłek, aby pokazać światu, kto tu rządzi.


"Wiem jedno, nawet kiedy statek będzie pędził do dna
Bede walczył, patrzy mi w oczy, kurwa nigdy się nie poddam"

"Wiem, będą mówili Ci "daj sobie spokój",
Wiem, mówili mi, a teraz nie trzymają kroku,
Nic a nic trać chwil na pretensje, walcz,
Ścinaj głowy, biegi rzek zmieniaj, z diabłem tańcz"






poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Półmaraton Poznań - relacja.

W niedzielę 7 kwietnia przyszedł czas na rozliczenie mojego zimowego okresu treningowego. W tym dniu miało się okazać, czy trud biegania po ciemku w śnieżnych zaspach, często w deszczu i śnieżycach przyniesie jakieś wymierne korzyści. Od wielu tygodni przygotowywałem się do tego startu i nie chciałem nic oddać przypadkowi. Przez ten czas spotkało mnie wiele wyrzeczeń i trudnych momentów pełnych wątpliwości. Dwa tygodnie wcześniej, na Półmaratonie Warszawskim ku mojemu zaskoczeniu było bardzo dobrze... Skoro może tak być, to czemu nie otrzeć się o perfekcję?

Niewielu jest biegaczy w Polsce, którzy mogą się pochwalić wynikiem poniżej 1:30. Jest to około 5% naszego biegowego koleżeństwa. Dość elitarny klub, gdzie każdy ma wstęp, pod warunkiem, że poświęci swój bezcenny czas na trud trenowania, aby pokonać tą mentalną barierę. W Poznaniu wziąłem sobie za cel wdarcie się do tego wyjątkowego klubu... <1:30.



Tablica pamiątkowa w Hali Arena

Sobotę poświeciłem na odebranie pakietu startowego, spożyciu solidnych posiłków i na relaks. Po odbiorze pakietów startowych i drobnym problemie z autem, udałem się z bratem do Galerii Malta, gdzie czekała na nas wspólna uczta z Krzyśkiem "Grubym". Wystarczyły Sub30, ciastka i litrowe lody na trzech, aby w stanie agonalnym, komentować z wygodnego miejsca wszystkie poczynania klientów galerii:)



Część naszej uczty

W nocy nie mogłem zasnąć. Nie chciałem nawet zerkać na zegarek, żeby nie panikować, że o tej porze jeszcze nie śpię. Z biologicznego zegara mogę wywnioskować, że zasnąłem około północy. Po tym nierównym śnie przeplatanym atakami ciepła i zimna, zadzwonił budzik, który oznajmił, że czas na śniadanie - ciasto energetyczne, banan i activia. Położyłem się do łóżka i porzuciłem plan ubrania na start krótkiej koszulki. Z perspektywy ciepłego łóżka wydawało się to barbarzyństwem. Jednak w miarę wzrostu napięcia podczas ubierania i pakowania, nałożyłem na siebie koszulkę z krótkim rękawem, przypiąłem numer startowy i byłem gotowy do wyjazdu na start.


Była dokładnie godzina do startu, gdy pojawiliśmy się z Marcinem i Adrianem przy hangarach kajakowych nad Maltą. Robiłem wszystko, aby opóźnić rozebranie się do stroju startowego. Próbowałem wszystkiego - odwiedziny w toi toi, grzebanie w telefonie, mieszanie rzeczy w plecaku czy szukanie słońca na niebie. Mój czas nadszedł i znalazłem się w krótkim rękawie i krótkich spodenkach wśród otulonych w zimowe kurtki, czapki i szaliki ludzi. Dziwne uczucie, ale skądś je znam:) Po szybkiej akcji uzbrojenia się w pulsometr, iPod, żele i resztę mojej startowej garderoby udałem się truchtem w rejon startu.

Chwila po ściągnięciu kurtki - adekwatna reakcja faceta za mną na mój strój

Po rozgrzewce i zgubieniu moich towarzyszy udałem się szybkim tempem w strefę biegaczy celujących w 1:30. Miałem duży problem z przedarciem się tam, bo wokoło trwała gorączkowa rozgrzewka prowadzona przez instruktorki fitness. Nasze małpie dziedzictwo usprawniło mi dotarcie na miejsce bez wydłubanych oczu czy straconych zębów. Na miejscu spotkałem Michała, pretendenta do pokonania 1:30. Nie minęło dużo czasu, gdy usłyszeliśmy odliczanie startera. Serce waliło jak opętane, a ja najchętniej wróciłbym sprintem do ciepłego łóżka i już stamtąd bym nie wychodził. Aż tak zżerało mnie napięcie. Ale już stąd nie było odwrotu, przycisk start i jazda przed siebie... na najważniejszym moim starcie.

Bardzo mi zależało, aby nie szarpać się na pierwszych 3 kilometrach. Wiedziałem, że później odbije się to na mnie z zwielokrotnioną siłą. W utrzymaniu spokojnego tempa pomagał mi ogromny tłok i duża liczba wolniejszych biegaczy, których trzeba było ominąć. Na wysokości Ikei, wszystko się uspokoiło. Biegłem równym tempem, a przed sobą miałem Michała, a przed nim pacemakera 1:30. Wszystko szło zgodnie z planem. Moje międzyczasy były o 20 sekund wolniejsze niż czasy z paskowego pacemakera Timex, który miałem na ręce. Była to minimalna strata, która mnie nie martwiła. Po pierwszym punkcie odżywczych biegłem w cieniu Michała. Krok w krok za nim. Wiedziałem, że też celuje w ten czas co ja, więc póki co nie mogłem go atakować. Było to najbezpieczniejsze wyjście, dzięki temu cały czas kontrolowałem sytuacje. Bez większego stresu przebiegliśmy przez Rondo Starołęka i wiadukty na ulicy Hetmańskiej. Ja cały czas podążałem za moim pacemakerem Michałem. Z czasem zauważyłem, że nasza strata do pacemakera 1:30 wzrasta. Czułem się dobrze i wiedziałem, że za drugim punktem odżywczym mogę trochę przyspieszyć, aby już bliżej mety zrównać się z pacemakerem, który poniesie mnie do mety. Atak (przyśpieszenie) przypuściłem 500m za bufetem. Czułem, że biegnę szybko, ale wiedziałem, że jeśli nie dam z siebie wszystkiego, to nie osiąganę celu. Michała zostawiłem za sobą i nie oglądałem się za nim, aby nie kalkulować. Chciałem być spokojny.

Na wiadukcie na ulicy Kurlandzkiej. Zdjęcie Ani Wejman.

Przede mną było to co najbardziej lubię w biegach długodystansowych - 4 kilometrową prosta ciągnąca się prawie do Małych Garbar. Z każdym kilometrem zbliżałem się do pacemakera i widziałem, że coraz więcej biegaczy odpada z peletonu. Biegło się dobrze, nogi niosły mimo wyczuwalnego zmęczenia. Ale prawdziwy sprawdzian był dopiero przede mną. Po trzecim bufecie, na 16 kilometrze przy Placu Bernardyńskim zrównałem się z pacemakerem. Pomyślałem sobie, że skoro odrobiłem stratę 300m w 6km, to teraz sobie za nim odpocznę i zrobię finisz życia! Nic z tego, gonitwa za pacemakerem kosztowała mnie tyle sił, że z wyraźnym wysiłkiem utrzymywałem jego wyśrubowane już tempo. Kolejne kilometry ulicą Mostową i mostem Św. Rocha biegłem myśląc tylko o utrzymaniu tempa. Nic więcej mnie nie obchodziło, oprócz tego, aby mieć tego człowieka maksymalnie 10 metrów przede mną. Puls wyraźnie wzrósł, a oddech nie dostarczał już tyle tlenu ile wymagało moje ciało. Zrobiło mi się zimno i zatkały mi się uszy. Wiedziałem, że jestem na granicy moich możliwości. Resztkami woli zmuszałem ciało do bezwzględnego posłuszeństwa. "19km - to maksymalnie 10 minut cierpienia!" Co z tego?! Ja już nie mogłem wytrzymać ani minuty dłużej! Delikatny podbieg na ulicy Baraniaka, nagle stał się podbiegiem na wierzchołek Rysów! Stromizna i odległość od skrętu na metę mocno mnie zaniepokoiły. W naszej grupce zostało nas może 10-13 biegaczy. Widziałem, że oni też cierpią. Tak jak ja, tylko siłą woli prowadzili swoje nogi do mety, do swojego wielkiego sukcesu. Po minięciu tablicy 20km wiedziałem, że teraz będzie z górki, a kibice i widok mety poniesie mnie do mety. Uspokoiłem się. Patrzę na zegarek 1:25. Zrobię to! Uda mi się! 

Zdjęcie Ani Wejman.

Mimo wyraźnego zbiegu czułem, że zwalniam. Nie miałem sił, aby tak wysoko podnieść kolana, żeby grawitacja zrobiła za mnie brudna robotę. Muzyka i kibice dla mnie nie istnieli. Nie widziałem ich. Zmęczenie i świadomość osiągnięcia celu spowolniły mnie, teraz wystarczyło tylko dobiec te kilkaset metrów do mety. Bieg za trybuną, zakręt w prawo, nawrót przy moście i zbieg w dół do mety. Ciągle zerkam na zegarek i spowalniam czas wzrokiem. Bieg w dół, sprawia, że uda pieką, ale zaczynam się cieszyć. Ogarnia mnie radość. Przypominam sobie jak rok temu z małpią radością wbiegam na metę mojego pierwszego półmaratonu w bawełnianej bluzie i w źle dobranych butach. Teraz walczyłem o fantastyczny wynik, który wtedy był dla mnie wyczynem zarezerwowanym dla robotów czy Kenijczyków. Resztkami sił dobiegam do mety. Nie wzniosę rąk do góry, nie uśmiechnę się tak szeroko jak rok temu. Kiwnąłem głowa, wyłączyłem stoper, przeszedłem parę metrów i runąłem na ziemię z wyczerpania. Leżałem pod barierkami. Po dłuższej chwili otworzyłem oczy i zauważyłem jak mały chłopiec patrzy na mnie z troską, dwie starsze panie mają szkliste oczy, a mężczyźni nerwowo patrzyli na mnie, jakby chcieli mi pomoc. Tak jakby wszyscy wiedzieli ile sił kosztował mnie ten wysiłek. Stanąłem, uśmiechnąłem się i odszedłem po zasłużony medal.

150m do mety. Zdjęcie Ani Wejman.

Uzyskany wynik 1:29:06 uznaje za ogromny sukces, który nie byłby możliwy bez wielu wyrzeczeń, ból, potu i krwi. Nie żałuję ani minuty przygotowywań to tego półmaratonu. Uzyskany wynik dał mi ogromny impuls do cięższej pracy, bo teraz wiem, że żadna minuta treningu nie jest minutą zmarnowaną. To odczucie sukcesu na mecie... jakie jest, to wiedzą wszyscy biegacze. Czy biegasz szybko czy wolno, każdy ma swoją magiczną barierę. Warto ją pokonać, aby tworzyć swoją legendę i kiedyś, na starość móc inspirować swoje dzieci czy wnuki. Móc wmawiać im swoimi osiągnięciami i doświadczeniem, że jeżeli bardzo czegoś chcą to mogą osiągnąć w swoim życiu wszystko. Naprawdę wszystko.


Z Adrianem. Zdjęcia Ani Wejman.

Chciałbym bardzo pogratulować wszystkim biegaczkom i biegaczom ukończenia Półmaratonu Poznańskiego. Kłaniam się Marcinowi i Adrianowi, którzy pobili swoje życiówki po tak niewdzięcznej zimie. Gratuluję i dziękuję Michałowi za rolę skutecznego pacemakera i za również nie mniejszy sukces. Gratuluje Dagnie, Kubie i Kacprowi godnych wyników w ich kolejnym półmaratonie. Krzysiowi i Marcie dziękuję za doping na ostatnich metrach biegu i za późniejsza ucztę.


Dostojne Grubasy. Zdjęcie Krzyśka Rogozińskiego.


Największe podziękowania za rady, mobilizację i wsparcie kieruje do Borysa Górala! Ojca tego sukcesu:)







P.S. A Ty Gruby i tak się nie wymigasz! Za rok też biegniesz! ;)

89 minut 06 sekund


1:29:06

czwartek, 4 kwietnia 2013

superkompensacja i superwypoczynek



Hej! Wczoraj wykonałem najważniejszy trening przed niedzielnym Półmaratonem Poznańskim. Główną ideą było wykonanie tak intensywnego wysiłku, aby w niedzielny poranek mógłbym osiągnąć szczyt superkompensacji. Szczerze, to nigdy nie wykonywałem takich specjalnych treningów przed startem, więc dość ostrożnie poszedłem do sprawy. Aby nie pozostawić nic przypadkowi, sięgnąłem po książkę Jurka Skarżyńskiego „Biegiem przez życie” i wybrałem odpowiedni "ultra trening" na start na dystansie półmaratońskim. Zdecydowałem się na wykonanie 9 tempówek na dystansie 800m w tempie 4:15-4:20min/km. Specjalnie po to wybrałem się na stadion lekkoatletyczny obok pilskiego Aqua Parku. Co mnie tam spotkało? Roztopiona śnieżna breja :) Mimo wszystko zdecydowałem pomęczyć się w takich warunkach, aby uzyskać najbardziej precyzyjne wyniki. Dla informacji, miedzy tempówkami robiłem 600m pauzy, które pokonywałem truchtem.

Czasy poszczególnych tempówek:

3:17 min
3:16 min
3:16 min
3:20 min
3:16 min
3:21 min
3:16 min
3:17 min
3:18 min


Tempo maksymalne: 4:05 min/km
Tempo minimalne: 4:11 min/km

Na podstawie wyników widać, ze biegałem dość równo, mimo uciekających stop na śnieżnej nawierzchni. Biegało się trudno, a po każdej sesji z coraz większym trudem walczyłem z ochotą zatrzymania i marszu. W dodatku podczas treningu doskwierały mi problemy żołądkowe. Czułem się fatalnie. Po powrocie do domu i kąpieli w gorącej solance, położyłem się do łóżka. Cały czas walczyłem z bólem brzucha i zasnąłem dopiero około północy.


Dzisiaj zdałem sobie sprawę z powodu tych sensacji. Ich przyczyną była: owsianka. Niepozornie danie zawierające dużą dawkę błonnika, które akurat tego dnia musiało pokazać swoją ciemna przeczyszczająca stronę. Wysiłek połączony z wzdęciami i skurczami żołądka nie wróżył nic dobrego. Odwodniłem się.  Niewyspany, osłabiony i bez apetytu poszedłem rano do pracy. Chęć do życia wróciła do mnie kilka godzin temu, po popołudniowej drzemce.


świeżutkie, czyściutke i gotowe do startu!

Mimo to jestem dobrej myśli i wierze, że po takim wysiłku uda mi się zregenerować siły i z ogromną energią stanę do walki na starcie Półmaratonu Poznańskiego. Póki co, to odpoczynek, odpoczynek i jeszcze raz odpoczynek... :)



Jak dodatkowo przygotowywałem się przed startem?


Zero coca-coli i kawy
Zero napojów gazowanych
Bardzo obfite śniadania
Skromne kolacje
Podjadanie owoców miedzy posiłkami
Codzienne stretchingi
Codzienne picie wody, herbat i izotonika
Dwa razy dziennie wiszenie na drążku
Codzienna kontrola wagi ciała
Pozytywne nastawienie


niedziela, 31 marca 2013

Alleluja!

Alleluja!


Kończy się kolejny miesiąc treningów i nadszedł czas na podsumowanie Biegowego Marca.

Bez wątpienia największym sukcesem jest mój start w Półmaratonie Warszawski i uzyskany czas 1:34:00. Choć droga do tego była trudna i wyboista. Po wiosennym początku miesiąca i nadziei  na ciepłe  i bez śnieżne treningi, przyszedł czas na kolejną fale śnieżyc i mrozów. Bieganie w takiej aurze nie sprawia przyjemności. Jest kontuzjogenne i nie daje żadnego obrazu aktualnej formy, ale co najważniejsze... kształtuje charakter. Po takim trudnym okresie przygotowawczym, żaden deszcz czy błoto na trasie nie zrobi na nas wrażenia. Przez cały marzec do startu w Warszawie, trenowałem wytrzymałość startową na dystansach 14 i 18km. Pomiędzy takimi wybieganiami uprawiałem jogging, który miał rozruszać wypoczęte mięśnie. W związku z szybkimi treningami, wszystkie sesje robiłem na asfalcie, ani razu nie wbiegałem w las. Bałem się, że szybki trening na ośnieżonych duktach leśnych przyprawi mnie o kontuzję. 

Sumując, w marcu wybiegałem... 

to tylko 4km więcej niż w lutym, ale i tak robi wrażenie :)


Poza tym wkrótce będzie gotowy mój nowy test dla portalu 4run.pl! Co to będzie?! Przyznam się wkrótce :)

Music is my motivation


Przygotowania do każdego treningu zaczynam od takiego samego schematu. Założenie na pierś pulsometru, ubranie koszulki, spodni, odpowiednie zasznurowanie butów i jazda! Wybiegam na rozgrzewkę. Czasami mam jednak dziwne wrażenie, że o czymś zapomniałem. Czegoś mi tu brakuje? Co to może być? Ahh, muzyka! Wtedy jak poparzony wracam do domu po mojego iPoda, którego pozostawiłem na szafce z butami. Już nie potrafię bez niego biegać.



Może nam się wydawać, ze bieganie z słuchawkami na uszach jest niebezpieczne. Racja, odłączają nas od otaczającego świata i związanych z tym zagrożeń. Jednak, czy nie po to zakładamy nasze ukochane buty i uciekamy z domu w ciemne ulice miast czy leśne dukty, w które nigdy sami byśmy się nie zapuścili? Biegamy też po to, aby przy okazji wyrabiania sobie kondycji i przygotowań do kolejnych biegów; uspokoić się, przemyśleć pewne sprawy czy po prostu wysłuchać się w tekst czy rytm ulubionych piosenek. Dla mnie jest to ważna cześć treningu, która motywuje, napędza do większego wysiłku, a jeśli trzeba to uspokaja i pomaga wyrównać tętno czy rytm biegu.

Pamiętam pierwszy raz kiedy muzyka miała wieki wpływ na mój trening. Było to podczas majówki nad Morskim Okiem. Był piękny upalny majowy weekend, osiągnęliśmy szczyt Rysów i kilka przełęczy w obrębie Morskiego Oka. Wolnego dnia chciałem zmierzyć się z 9,5km szosą prowadząca z Palenicy Białczańskiej do Morskiego Oka. Nie muszę dodawać, że po zbiegnięciu w dół, musiałem też wrócić tą samą drogą do schroniska. W sumie czekał na mnie dystans 19 km z różnica wzniesień 860m. Cały ten bieg był nieziemski. Bardzo szybkim tempem biegłem w dół, gdy tysiące ludzi szło w górę nad staw. Podziw, uśmiechy oraz mile komentarze towarzyszyły mi do biało-czerwonego szlabanu przed wejściem do Tatrzańskiego Parku Narodowego. Na oczach setek ludzi agresywnie klepnąłem go, obróciłem się na piecie i pobiegłem z powrotem w górę. Nie pamiętam jak oni reagowali na to co zrobiłem, bo byłem tak bardzo podekscytowany. Podbieg po rozgrzanym asfalcie, w tym tłumie ludzi był trudny. Gdzie tylko mogłem to chwytałem z pobocza garść śniegu i rzucałem sobie na twarz i za koszulkę. Turyści często stawali i pokazywali na mnie palcem, dla większości musiałem być totalnym idiotą bez mózgu. Ból łydek i upal odbierał przyjemność biegu. Do chwili, gdy usłyszałem Innuendo, rockową balladę zespołu Queen. Rozejrzałem się przed siebie. Górowała nade mną monumentalna ściana Mięguszowieckich szczytów. Ciemny odcień zielonych świerków kontrastował z leżącym śniegiem. Ludzie idący, którzy nie wierzyli, że raz ich mijam biegnąc w dół, a potem ich wyprzedzam w drodze do schroniska. Wracała siła, wracała wola walki. Wszystko co na mnie otaczało motywowało do szaleńczego biegu pod górę. Tak też było. Potrzebowałem tylko 1 h i 29 minut na pokonanie tego, co przeciętnemu turyście zajmuje 4 h. Tego tempa nie udało mi się poprawić na żadnym późniejszym biegu na podobnym dystansie, aż do 24 marca tego roku. Wszystko dzięki muzyce w słuchawkach, która podniosła mi głowę i udowodniła mi, ze wszystko wokoło jest moim sprzymierzeńcem.


piątek, 29 marca 2013

aby nie przegiąć


Zaraz po zakończeniu wczorajszego treningu dotarło do mnie, że dwa tygodnie przerwy przed półmaratonami to minimalny czas na regenerację. Wczoraj miałem na dystansie 10km tempo o 6s/km wolniejsze niż powinien. Podczas biegu nogi wydawały się ciężkie i znana już wcześniej kolka mnie złapała. Mam nadzieje, ze wczorajszym biegiem nie pogorszyłem mojej formy i uda mi się dostatecznie zregenerować na Półmaraton Poznański.




W tym wypadku należy dużo się rozciągać, nawadniać i spać! Dodatkowo dzisiaj byłem na saunie i na basenie, a na wieczór planuje automasaż i obłożyć obolałe mięśnie lodem.



Jakie trening mnie czekają w ostatnich dniach przed startem w Poznaniu?

Sobota - 5km (5:50 min/km)
Niedziela - 10 (4:55 min/km)
Wtorek - 5km (5:50 min/km)
Środa - 10x800m (tempówki)
Piątek - 5km (5:50 min/km)
Niedziela - Półmaraton!