niedziela, 31 marca 2013

Music is my motivation


Przygotowania do każdego treningu zaczynam od takiego samego schematu. Założenie na pierś pulsometru, ubranie koszulki, spodni, odpowiednie zasznurowanie butów i jazda! Wybiegam na rozgrzewkę. Czasami mam jednak dziwne wrażenie, że o czymś zapomniałem. Czegoś mi tu brakuje? Co to może być? Ahh, muzyka! Wtedy jak poparzony wracam do domu po mojego iPoda, którego pozostawiłem na szafce z butami. Już nie potrafię bez niego biegać.



Może nam się wydawać, ze bieganie z słuchawkami na uszach jest niebezpieczne. Racja, odłączają nas od otaczającego świata i związanych z tym zagrożeń. Jednak, czy nie po to zakładamy nasze ukochane buty i uciekamy z domu w ciemne ulice miast czy leśne dukty, w które nigdy sami byśmy się nie zapuścili? Biegamy też po to, aby przy okazji wyrabiania sobie kondycji i przygotowań do kolejnych biegów; uspokoić się, przemyśleć pewne sprawy czy po prostu wysłuchać się w tekst czy rytm ulubionych piosenek. Dla mnie jest to ważna cześć treningu, która motywuje, napędza do większego wysiłku, a jeśli trzeba to uspokaja i pomaga wyrównać tętno czy rytm biegu.

Pamiętam pierwszy raz kiedy muzyka miała wieki wpływ na mój trening. Było to podczas majówki nad Morskim Okiem. Był piękny upalny majowy weekend, osiągnęliśmy szczyt Rysów i kilka przełęczy w obrębie Morskiego Oka. Wolnego dnia chciałem zmierzyć się z 9,5km szosą prowadząca z Palenicy Białczańskiej do Morskiego Oka. Nie muszę dodawać, że po zbiegnięciu w dół, musiałem też wrócić tą samą drogą do schroniska. W sumie czekał na mnie dystans 19 km z różnica wzniesień 860m. Cały ten bieg był nieziemski. Bardzo szybkim tempem biegłem w dół, gdy tysiące ludzi szło w górę nad staw. Podziw, uśmiechy oraz mile komentarze towarzyszyły mi do biało-czerwonego szlabanu przed wejściem do Tatrzańskiego Parku Narodowego. Na oczach setek ludzi agresywnie klepnąłem go, obróciłem się na piecie i pobiegłem z powrotem w górę. Nie pamiętam jak oni reagowali na to co zrobiłem, bo byłem tak bardzo podekscytowany. Podbieg po rozgrzanym asfalcie, w tym tłumie ludzi był trudny. Gdzie tylko mogłem to chwytałem z pobocza garść śniegu i rzucałem sobie na twarz i za koszulkę. Turyści często stawali i pokazywali na mnie palcem, dla większości musiałem być totalnym idiotą bez mózgu. Ból łydek i upal odbierał przyjemność biegu. Do chwili, gdy usłyszałem Innuendo, rockową balladę zespołu Queen. Rozejrzałem się przed siebie. Górowała nade mną monumentalna ściana Mięguszowieckich szczytów. Ciemny odcień zielonych świerków kontrastował z leżącym śniegiem. Ludzie idący, którzy nie wierzyli, że raz ich mijam biegnąc w dół, a potem ich wyprzedzam w drodze do schroniska. Wracała siła, wracała wola walki. Wszystko co na mnie otaczało motywowało do szaleńczego biegu pod górę. Tak też było. Potrzebowałem tylko 1 h i 29 minut na pokonanie tego, co przeciętnemu turyście zajmuje 4 h. Tego tempa nie udało mi się poprawić na żadnym późniejszym biegu na podobnym dystansie, aż do 24 marca tego roku. Wszystko dzięki muzyce w słuchawkach, która podniosła mi głowę i udowodniła mi, ze wszystko wokoło jest moim sprzymierzeńcem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz