niedziela, 31 marca 2013

Alleluja!

Alleluja!


Kończy się kolejny miesiąc treningów i nadszedł czas na podsumowanie Biegowego Marca.

Bez wątpienia największym sukcesem jest mój start w Półmaratonie Warszawski i uzyskany czas 1:34:00. Choć droga do tego była trudna i wyboista. Po wiosennym początku miesiąca i nadziei  na ciepłe  i bez śnieżne treningi, przyszedł czas na kolejną fale śnieżyc i mrozów. Bieganie w takiej aurze nie sprawia przyjemności. Jest kontuzjogenne i nie daje żadnego obrazu aktualnej formy, ale co najważniejsze... kształtuje charakter. Po takim trudnym okresie przygotowawczym, żaden deszcz czy błoto na trasie nie zrobi na nas wrażenia. Przez cały marzec do startu w Warszawie, trenowałem wytrzymałość startową na dystansach 14 i 18km. Pomiędzy takimi wybieganiami uprawiałem jogging, który miał rozruszać wypoczęte mięśnie. W związku z szybkimi treningami, wszystkie sesje robiłem na asfalcie, ani razu nie wbiegałem w las. Bałem się, że szybki trening na ośnieżonych duktach leśnych przyprawi mnie o kontuzję. 

Sumując, w marcu wybiegałem... 

to tylko 4km więcej niż w lutym, ale i tak robi wrażenie :)


Poza tym wkrótce będzie gotowy mój nowy test dla portalu 4run.pl! Co to będzie?! Przyznam się wkrótce :)

Music is my motivation


Przygotowania do każdego treningu zaczynam od takiego samego schematu. Założenie na pierś pulsometru, ubranie koszulki, spodni, odpowiednie zasznurowanie butów i jazda! Wybiegam na rozgrzewkę. Czasami mam jednak dziwne wrażenie, że o czymś zapomniałem. Czegoś mi tu brakuje? Co to może być? Ahh, muzyka! Wtedy jak poparzony wracam do domu po mojego iPoda, którego pozostawiłem na szafce z butami. Już nie potrafię bez niego biegać.



Może nam się wydawać, ze bieganie z słuchawkami na uszach jest niebezpieczne. Racja, odłączają nas od otaczającego świata i związanych z tym zagrożeń. Jednak, czy nie po to zakładamy nasze ukochane buty i uciekamy z domu w ciemne ulice miast czy leśne dukty, w które nigdy sami byśmy się nie zapuścili? Biegamy też po to, aby przy okazji wyrabiania sobie kondycji i przygotowań do kolejnych biegów; uspokoić się, przemyśleć pewne sprawy czy po prostu wysłuchać się w tekst czy rytm ulubionych piosenek. Dla mnie jest to ważna cześć treningu, która motywuje, napędza do większego wysiłku, a jeśli trzeba to uspokaja i pomaga wyrównać tętno czy rytm biegu.

Pamiętam pierwszy raz kiedy muzyka miała wieki wpływ na mój trening. Było to podczas majówki nad Morskim Okiem. Był piękny upalny majowy weekend, osiągnęliśmy szczyt Rysów i kilka przełęczy w obrębie Morskiego Oka. Wolnego dnia chciałem zmierzyć się z 9,5km szosą prowadząca z Palenicy Białczańskiej do Morskiego Oka. Nie muszę dodawać, że po zbiegnięciu w dół, musiałem też wrócić tą samą drogą do schroniska. W sumie czekał na mnie dystans 19 km z różnica wzniesień 860m. Cały ten bieg był nieziemski. Bardzo szybkim tempem biegłem w dół, gdy tysiące ludzi szło w górę nad staw. Podziw, uśmiechy oraz mile komentarze towarzyszyły mi do biało-czerwonego szlabanu przed wejściem do Tatrzańskiego Parku Narodowego. Na oczach setek ludzi agresywnie klepnąłem go, obróciłem się na piecie i pobiegłem z powrotem w górę. Nie pamiętam jak oni reagowali na to co zrobiłem, bo byłem tak bardzo podekscytowany. Podbieg po rozgrzanym asfalcie, w tym tłumie ludzi był trudny. Gdzie tylko mogłem to chwytałem z pobocza garść śniegu i rzucałem sobie na twarz i za koszulkę. Turyści często stawali i pokazywali na mnie palcem, dla większości musiałem być totalnym idiotą bez mózgu. Ból łydek i upal odbierał przyjemność biegu. Do chwili, gdy usłyszałem Innuendo, rockową balladę zespołu Queen. Rozejrzałem się przed siebie. Górowała nade mną monumentalna ściana Mięguszowieckich szczytów. Ciemny odcień zielonych świerków kontrastował z leżącym śniegiem. Ludzie idący, którzy nie wierzyli, że raz ich mijam biegnąc w dół, a potem ich wyprzedzam w drodze do schroniska. Wracała siła, wracała wola walki. Wszystko co na mnie otaczało motywowało do szaleńczego biegu pod górę. Tak też było. Potrzebowałem tylko 1 h i 29 minut na pokonanie tego, co przeciętnemu turyście zajmuje 4 h. Tego tempa nie udało mi się poprawić na żadnym późniejszym biegu na podobnym dystansie, aż do 24 marca tego roku. Wszystko dzięki muzyce w słuchawkach, która podniosła mi głowę i udowodniła mi, ze wszystko wokoło jest moim sprzymierzeńcem.


piątek, 29 marca 2013

aby nie przegiąć


Zaraz po zakończeniu wczorajszego treningu dotarło do mnie, że dwa tygodnie przerwy przed półmaratonami to minimalny czas na regenerację. Wczoraj miałem na dystansie 10km tempo o 6s/km wolniejsze niż powinien. Podczas biegu nogi wydawały się ciężkie i znana już wcześniej kolka mnie złapała. Mam nadzieje, ze wczorajszym biegiem nie pogorszyłem mojej formy i uda mi się dostatecznie zregenerować na Półmaraton Poznański.




W tym wypadku należy dużo się rozciągać, nawadniać i spać! Dodatkowo dzisiaj byłem na saunie i na basenie, a na wieczór planuje automasaż i obłożyć obolałe mięśnie lodem.



Jakie trening mnie czekają w ostatnich dniach przed startem w Poznaniu?

Sobota - 5km (5:50 min/km)
Niedziela - 10 (4:55 min/km)
Wtorek - 5km (5:50 min/km)
Środa - 10x800m (tempówki)
Piątek - 5km (5:50 min/km)
Niedziela - Półmaraton!


wtorek, 26 marca 2013

Analiza Półmaratonu Warszawskiego


Teraz już spokojnie można zabrać się za analizę mojego startu w Półmaratonie Warszawskim. Przebieg startu był trochę inny niż planowałem, aczkolwiek oderwałem się od pacemakera o 5 kilometrów wcześniej niż planowałem. Było to wynikiem zbyt wolnego i szarpanego tempa, które nie pozwalało mi utrzymać równego tętna. Dopiero jak zacząłem biec „swoje” poczułem radość z biegu. Kluczem to sukcesu było pokonanie dość długiego podbiegu na ulicy Belwederskiej. Musiałem zrobić to mądrze, aby nie stracić na nim za dużo czasu, ani nie zasapać się. Na szczęście po około 400m od podbiegu był 16km, co oznaczało 5 kilometrów do mety! W tamtym momencie wyzerowałem stoper i z wielką niewiadomą wcisnąłem „START”… dalej już poleciałem J

Poniżej przedstawiam Wam oś czasów mojego biegu


Pierwsze 5 kilometrów było bardzo męczące z powodu ogromnego tłoku i charakterystyki trasy w okolicach Starego Miasta. Dużo zakrętów i wąska trasa nie pozwalały utrzymać równego tempa, bo odbijało się na to pulsie i oddechu. Tempo kształtowało się  na poziomie 4:39 min/km. Kolejne 5 kilometrów za pacemakerem  było o ponad minutę szybsze. Nie jest to żadna niespodzianka, bo na tym fragmencie znajdowały się dwa znaczne zbiegi wyprowadzające na Wisłostradę. Może wydawać się, że moje tempo między 10, a 15 kilometrem może być trochę szemrane - podobno biegłem tam komfortowym tempem oddalając się od pacemakera?! Racja, ale jak się okaże, że 15 kilometr znajdował się w połowie podbiegu na Belwederskiej to wszystko staje się jasne :) Po podbiegu miałem 400m na uspokojenie oddechu i tętna. Widział flagę i liczyłem oddechy, tętno spadało... Z bojową gotowością wcisnąłem "start", zająłem wolną, lewą stronę trasy i  zacząłem finiszować. Plac Trzech Krzyży bardzo szybko zaczął się zbliżać, a kibice krzyczeli w moją stronę "świetne tempo, dawaj!". Czułem się świetnie, po 2 kilometrach finiszu zerkam na zegarek, a tam 8:08! Szybciej tylko biegłem podczas Biegu Wiosny na Płotkach. Z taką różnicą, że tutaj miałem już 18 kilometrów za sobą :) Zmęczenie poczułem około 1500 m przed metą na zbiegu z Mostu Poniatowskiego. Wiedziałem, że zwolnienie tak blisko mety będzie równe z poddaniem. Na szczęście w słuchawkach usłyszałem "We make the world stop" i ostatni kilometr pokonałem tempem 3:44 min/km!



Uzyskany rezultat jest dobrym prognostykiem przed Półmaratonem Poznańskim. Zejście poniżej 1:30 jest możliwe. Oznacza to, że muszę pobiec o 11 sekund na kilometr szybciej niż w Warszawie... Z jednej strony to dużo i mało. Mam wrażenie, że wiele czynników może zaważyć o tym rezultacie, dlatego muszę się idealnie przygotować!

Potknięcia w Warszawie:

1. Podwójne sznurowanie butów nie gwarantuje, że but się nie rozwiąże! Musimy zrobić to starannie, pewnie i  na tyle delikatnie, aby stopa nie cierpiała podczas biegu. Ja musiałem w trakcie biegu stanąć i naciągnąć sznurówki - stracone 7-8 sekund.

2. Spożywanie batonów energetycznych podczas biegu jest sprawą ekstremalną. Żucie gumowej papki, która wdziera się w każdy zakątek ust, dekoncentruje i zabiera cenną energię.

3. Boże, pobłogosław wynalazców Toi Toi!

poniedziałek, 25 marca 2013

Trochę zdjęć

Warszawski Weekend

W drodze do Biura Zawodów

 Biegowe Expo

Nie zwolnimy!

Zachód słońca nad Ursynowem

Zaraz przed wyjściem

Teren depozytów pod Narodowym


W oczekiwaniu na Bohatera - Andrzeja!
Od lewej: Szczuru, Tomek, Ula, Konrad i Ja :)

Chciałbym podziękować Tomkowi i Andrzejowi za dostojną gościnę. Wszystkim pogratulować wyniku i odwagi wystartowania w takich arktycznych warunkach. Tym bardziej gratuluje Andrzejowi, który jeszcze 2 miesiące temu nie wytrzymywał 5 minutowego biegu, a teraz jest półmaratończykiem! :)





Półmaraton Warszawski


1:34:00

To moja życiówka wyśrubowana na Półmaratonie Warszawskim!

Sam bieg, jak i przygotowania do biegu mimo dwóch usterek mogę uznać za doskonale. Zacznę od początku... Start w Półmaratonie Warszawskim był sprawdzianem mojej formy po zimowym okresie treningowym. Na podstawie wyniku chciałem sprostować przygotowania do Półmaratonu Poznańskiego i przy okazji wypróbować strategiczne nowinki. Cel sportowy był drugorzędny.

Bieg rozpocząłem za pacemakerem 1:40 i trzymałem się niego do 10km. Niestety, 7km z tych 10km nie będę dobrze wspomniał. Była to chaotyczna walka o każdy centymetr trasy, wybiegania na chodniki, przepychania się i szarpania tempa, które w niczym nie pomagało. Dopiero na Wisłostradzie zrobiło się więcej "tlenu" i bieganie znów sprawiało radość. Około 10km, tempo pacemakera było już dla mnie uciążliwo wolne i zdecydowałem się na dobiegnięcie do 16km moim komfortowym tempem. Tempo wzrosło tylko o 10-15 s/km, ale to wystarczyło, aby uzyskać stałe tętno i luźny oddech. Prawdziwe ściąganie miało się rozpocząć po 16km, czyli około 400m po meczącym podbiegu ulicą Belwederska. Wyzerowałem stoper, znalazłem punkt odniesienia na Placu Trzech Krzyży i  w trupa do mety! Ostatnie 5.1 km półmaratonu pokonałem w czasie 20:33, co daje tempo 4:02 min/km! Gdy wbiegłem w ostatni zakręt przed metą, czas brutto wskazywał 1:35:50! Powiedziałem, że to jakieś jaja i zdziwiony wpadłem na metę. Dopiero po paru godzinach na stronie internetowej ujrzałem magiczne 1:34:00... W życiu nie spodziewałem się takiego rezultatu, zwłaszcza, że 3/4 trasy biegłem komfortowym tempem bez żadnego szarpania.





Co w takim razie będzie się działo za 2 tygodnie w Poznaniu? Czas poniżej 1:30:00? Ciiiiii.... :)

środa, 20 marca 2013

Przed Warszawą...

Dzisiaj wykonałem ostatni dłuższy trening przed niedzielnym Półmaratonem Warszawskim. Już teraz czeka mnie tylko piątkowy jogging i wyjazd do Warszawy! Szczerze, parę miesięcy temu byłem przekonany, że półmaraton przebiegnę w wiosennej aurze, wśród kwitnących drzew w dodatniej temperaturze... Cóż, piękna zima tej wiosny. Niech tylko Urzędowi Stołecznemu nie zabraknie pieniędzy na odśnieżanie.

Wtorkowy jogging


Dzisiejszy comfortable 14K


Jak wyglądały moje treningi przed moim pierwszym półmaratonem? Spektakularne one nie były :) Najpierw 11 marca szarpnąłem się na 8km bieg po Poznańskim Grunwaldzie, a przez kolejne tygodnie biegałem tylko sporadycznie, raz w tygodniu. Były to głownie 2 nocne okrążenia wokół Malty. Nie posiadałem wtedy żadnej wiedzy treningowej, żywieniowej dotyczącej biegania. Mój cel był nad wyraz prosty - dobiec do mety! Więc poszedłem po najmniejszej linii oporu.  Dopiero tydzień przed startem zdecydowałem się na 17km. Biegłem bardzo zachowawczo, zależało mi na sprawdzeniu mojego organizmu i czy po prostu dam radę. Ten bieg zajął mi 1:38:40. Dzisiaj to jest tylko minutę krócej niż moja życiówka w półmaratonie.



Jaki czas mnie usatysfakcjonuje w Warszawie? 1:38:00. Dla przypomnienia, do 16km będę biegł za "pacemakerem 1:40", więc będę miał tylko 5km na odrobienie 2 minut na mecie, co daje tempo o 24s/km szybciej niż pacemaker. Trudne? To się okaże.


Warszawski Półmaraton będzie swoistym poligonem biegowym. Tam okaże się jaka polityka energetyczna będzie najbardziej efektowna. Kiedy zażyć żel, kiedy batona, kiedy kolka złapie i od kiedy będę mógł pozwolić na długi finisz... wszystko po to, aby być najmocniejszy w Półmaratonie Poznańskim  Z wszystkimi wnioskami będę się z Wami dzielił, a jeśli coś źle zinterpretuje, to sprostujcie :)

poniedziałek, 18 marca 2013

Bieg Pamięci Himalaistów

W dniu wczorajszym w całej Polsce odbyły się uroczystości pożegnalne dwójki himalaistów, którzy zginęli podczas zejścia z Broad Peak - Maćka Berbeki i Tomka Kowalskiego. Z tej okazji w wielu miastach Polski i Europy zorganizowano Biegi Pamięci. W tym spontanicznym zrywie nie zabrakło biegaczy z Piły!

Mimo późnej pory, silnego wiatru i mrozu, na Placu Zwycięstwa zebrała się niewielka 9-osobowa grupa biegaczy. W większości byli to zawodnicy pilskiego klubu biegowego 4Run Piła z którymi można się często zetknąć na biegowych trasach w całej Polsce. Po przywitaniu, kilku słowach wstępu, ruszyliśmy razem na puste ulice Piły...



Według mojego GPS pokonaliśmy dystans 8340m, co "prawie" odpowiada wysokości góry Cho Oyu w Himalajach. Wynik dość przypadkowy, ale nad wyraz symboliczny :)



Chciałbym bardzo podziękować wszystkim za przebycie i chęć uczestnictwa w tej akcji. Miejmy nadzieje, że kolejnej zimy spotkamy się na Biegu Nanga Parbat! :)


Wielkie dzięki i do zobaczenia!

Coś poszło nie tak


 Wczoraj (niedziela 17.03) miałem zaplanowany trening tempowy na dystansie 18km. Uzyskany rezultat miał być ważnym wyznacznikiem przed Półmaratonem Warszawskim, który już za 6 dni! Z prywatnych przyczyn musiałem wybiec na trasę już o 10:30, co znaczyło, ze śniadanie muszę zjeść najpóźniej o 8:00! W niedzielę taka godzina to dla mnie środek nocy i odpuściłem sobie wysiłek wczesnego śniadania. Wszystko później zemściło się na treningu...


Szosa Zelgniewska w okolicach bunkra

Zdecydowałem, że pobiegnę szosą Zelgniewską na 9 kilometr i z powrotem. Po dobrym starcie i uzyskanym tempie 4:20min/km, po 3km wbiegłem na nieodśnieżony odcinek drogi, gdzie musiałem odbijać się od skrajów drogi w poszukiwaniu przyczepności. Bieg stał się nierówny, a tempo tak spadło, że miałem wrażenie, że już maszeruje. Niestety okazało się, że całe 12km tak wyglądało i w dodatku nasilała się kolka po prawej stronie klatki piersiowej. Gdy już trafiłem na odśnieżony odcinek drogi (15km) ból tak gwałtownie się nasilił, że mimo niskiego tętna nie mogłem złapać oddechu. Musiałem stanąć, aby się nie udusić. Natychmiast zakończyłem trening w aplikacji Sport Tracker i zatrzymałem stoper, bo byłem pewny, że nie wyrównam tej straty. Po chwili odpoczynku i spokojnego marszu, truchtem wróciłem na parking...


Powrotny trucht

Taki nagły atak kolki mogę wyjaśnić zbyt późnym śniadaniem, słabym rozgrzaniem przepony oraz popijaniem trzech łyków izotonika co 3km. Najprawdopodobniej wszystkie trzy czynniki na raz spowodowały ten ból.



Do 15.25 km uzyskałem czas 1:12:32, co daje tempo 4:45min/km. Satysfakcjonujące? Trudno powiedzieć, zobaczymy w Warszawie :)

sobota, 16 marca 2013

Dlaczego Granią Tatr?

Każdy z nas, po dokonaniu czegoś wyjątkowego szuka kolejnych inspiracji i celów. Nasz ludzki instynkt podpowiada nam, aby coraz bardziej przekraczać granice wytrzymałości naszego ciała. Jednak, jak tak bliżej się temu przyjrzymy, to okazuje się, że każda taka granica siedzi w naszej głowie. To tylko ułomność naszego umysłu, który intuicyjnie chce zapewnić nam bezpieczeństwo i pozwala nam unikać trudnych sytuacji. Wynika z tego, że każdy nasz lek i wątpliwość ma grubość kartki papieru, którą można z łatwością rozerwać. Potrzeba nam jednak trochę odwagi.

Przebiegłem maraton. I co dalej? Trzeba celować wyżej. Potrzebuję większego sprawdzianu. Maraton Karkonoski? Biegnę! Przecież w Karkonoszach spędziłem wiele godzin na wędrówkach i znam dobrze te góry - zimą, latem, nocą, dniem, na rowerze, z plecakiem, w biegu i marszu. Może kiedyś doczekam się takiego biegu w Tatrach?


Tatry są dla mnie miejscem wyjątkowym. Jest to miejsce, gdzie to co biologiczne styka się z tym co duchowe, wielkość sąsiaduje z małością, życie ze śmiercią. Tu widać "królewskość" rodzaju ludzkiego i zarazem nasz zwierzęcy rodowód. Miejsce niezwykłe, gdzie możemy zwrócić uwagę na rzeczy najistotniejsze w naszym życiu. Gdzie wartością jest wielkie serce i mądrość, a nie pieniądze i logotypy. Miejsce, gdzie możemy porzucić nasze sztuczne maski, gesty i możemy poznać prawdę o sobie. Możemy poczuć wolność w jej najczystszym wymiarze - wolność dnia codziennego.


Gdy napotkałem na portalu 
bieganie.pl artykuł o ultramaratonie w Tatrach, to pierwsze moje odczucie to było zdumienie. Tylko tym słowem mogę opisać wymagania dla uczestników i trasę Biegu Granią Tatr. Wyczyn wręcz niemożliwy. Pomyślałem, że pokonanie dystansu 70km w skrajnie trudnym terenie i przy ekspozycji, gdzie każdy zły krok może skończyć się kalectwem lub śmiercią musi nieść za sobą niezwykłe emocje. Od strachu o własne życie, połączonego z presją czasu po ogromną ofiarność i wątpliwość o sens tego wysiłku. Jednak całość buduje niezwykły kontrast, ostrą granicę miedzy udręką, a ekstazą. Czyż dla chwili na mecie nie warto przeżyć tego wszystkiego? Warto.

Sensowne byłaby tutaj drobna modyfikacja słów Jurka Kukuczki o himalaizmie oraz uznanie ich za przysięgę Biegacza Tatrzańskiego.

"Zgadzam się na walkę z wszystkimi niebezpieczeństwami, które na mnie czyhają. Zgadzam się na wiatry, które godzinami biją w twarz i doprowadzają do granic szaleństwa. Zgadzam się na bieganie na granicy wytrzymałości. Zgadzam się na walkę. Nagroda, którą otrzymuję za te trudy, jest niebotyczne wielka."

Inicjatywa Biegu Pamięci



Wczoraj całkiem przypadkiem znalazłem informacje, ze w niedziele w Poznaniu organizowany jest bieg pamięci Tomka Kowalskiego. Jednego z dwóch Polskich himalaistów, którzy zginęli podczas zejścia z Broad Peak. Pomyślałem sobie, że to świetna inicjatywa, że dobrze byłoby zorganizować coś podobnego w Pile za rok. Jednak po dalszej penetracji artykułu okazało się, że podobne spontaniczne biegi organizowane są w wielu miastach Polski! Niesamowite. Spytałem się brata, co o tym myśli i stało się pewne, że spontanicznie zbierzemy na facebooku grupę Pilskich biegaczy, którzy w taki sposób uczczą pamięć Tomka Kowalskiego i Macieja Berbeki. Nie liczę na wielka frekwencję z powodu późnego ogłoszenia takiego pomysłu, ale jak będzie więcej niż 5 osób, to Będę bardzo zadowolony. Przebiegniemy symboliczne 8000m, porozmawiamy o tym wyczynie i dramacie, o planach startowych i w spokoju wrócimy do domów i będziemy szykować na kolejny tydzień w pracy/szkole.




Dzisiaj w ramach treningu czekał mnie 6km jogging. Była to zaprawa przed jutrzejszym 18km treningiem tempowym. Wszystko w porządku, czekam od dawna na ten trening! Tylko nie ma, gdzie biegać! Mam do wyboru pętlę na lotnisku lub bieg szosą w stronę Zelgniewa. Ale tu i tu jest mnóstwo ubitego i zlodowaciałego śniegu, który nie daje jakiejkolwiek przyczepności. Do lasu nie wbiegam, bo zalega tam jeszcze dużo śniegu i nie wszystkie dukty są wyjeżdżone lub wydeptane. Z doświadczenia wiem, ze wróciłbym z takiego treningu cały obolały od ciągłej walki z grawitacja.  Więc co? Jutro w południe podejmę decyzje.


Dla przypomnienia Bieg Pamięci Tomka Kowalskiego rusza w niedzielę 17 marca z Placu Zwycięstwa o 19:00. 

Zapraszam!

czwartek, 14 marca 2013

Miejskie lodowisko

Dzisiaj po wybiegnięciu na moją 2,5km pętlę musiałem szybko zweryfikować trasę biegu z powodu tragicznych warunków na ścieżce rowerowej wzdłuż Gwdy! Główni podejrzani to zmrożony śnieg, lód i wielkie nierówności. Po chwili namysłu zdecydowałem się pobiec na lotnisko. Wiadomo, że wariatów w naszym kraju nie brakuje i cały pas startowy będzie wyjeżdżony przez drifterów-amatorów. Tak było. Na miejscu krajobraz jak po wojnie, ale na szczęście udało mi się wybrać jako tor biegowy ślady kół dużego SUVa.



Kołowanie po pasie, zajrzenie na pilski UAM i powrót do punktu wyjścia zajął mi 1h 4min. Jest to raczej optymalny rezultat jak na takie trudne warunki, dopiero odwilż pokaże czego mnie ten śnieg nauczył...

środa, 13 marca 2013

Zimna środa

Pierwszy raz dałem się namówić na wejście do zamarzniętego jeziora! Wszystko za sprawą kolegi Sławka, który raczej bez problemów namówił mnie na ten wyczyn :) Pogoda była sprzyjająca - brak wiatru, mocne słońce i ujemna temperatura. Tylko musieliśmy się trochę rozgrzać rozbiciem lodu przy pomoście, ale posłużyło to, za niezbędną rozgrzewkę:) Najgorsze było ściągnięcie ubrań i rzucenie się w śnieg, aby schłodzić ciało przed wejściem do lodowatej wody, już potem sama krótka kąpiel była bezbolesna. Cierpiały tylko stopy... wiadomo!



Taka szybka zimna kąpiel jest doskonałą sesją regeneracyjną dla naszego organizmu. Poszerzające się naczynia krwionośne pobierają z mięśni kwas mlekowy i w ten sposób je oczyszczają. Dodatkowo redukuje bóle mięśniowe i poprawia samopoczucie :)

Wieczorem wykonałem krótką sesję treningową czyli 6km jogging. Tempo powolne, puls na poziomie 70% tętna maksymalnego (146 bpm) i walka z lodem na chodnikach. To jest tylko wstęp przed jutrzejszym treningiem szybkościowym na dystansie 14km! Jest to ważny trening, bo ostatni szybkościowy przed niedzielną 18km. Niestety wątpię w jego obiektywną ocenę mojej formy, ze względu na zalegający śnieg, wieczorne zmęczenie i "podbiegową" trasę.




wtorek, 12 marca 2013

Półmaraton Warszawski

Najbliższym moim startem i zarazem pierwszym w tym roku będzie 8. Półmaraton Warszawski! Jedynym moim planem na ten bieg jest wykonanie mojego planu treningowego :) Co to znaczy? Moim głównym celem jest Półmaraton Poznański, który odbędzie się 7 kwietnia, czyli dwa tygodnie po Warszawie. W dniu biegu w Warszawie wg mojego planu muszę wykonać bieg na 18km tempem 4:38 min/km. Uznaję ten cel za łatwy  do wykonania, skoro tydzień temu przebiegłem 14km tempem 4:19 min/km przy silnym wietrze. Znając życie i mój słaby kaganiec do rywalizacji, to do połowy pobiegnę moim tempem, a potem pójdę w trupa!

Nie może tak być!

Biegnę za pacemakerem 1:40 na podbieg na ul. Belwederskiej, a potem przy 16km wyrywam do przodu i kuna do mety! Oto mój plan! :)

Niech tylko ten śnieg w końcu stopnieje...


Dziennikarska chałtura.

Interesując się tragedią Polskich himalaistów na Broad Peak, wielu znawców tematów bywa zirytowana wysuwanymi tezami i pytaniami niektórych dziennikarzy. Rozpoczynając od dzienników poprzez tygodniki, a kończąc na serwisach informacyjnych, widzieliśmy różne teorie spiskowe, zarzucanie znieczulicy i egoizmu, a czasem nawet głupoty. Wiele z takich tez jest podyktowanych brakiem jakiejkolwiek wiedzy o wyprawach himalajskich, historii himalaizmu czy wiedzy o zachowaniu organizmu na wysokości 8000m. Szkoda, że często dziennikarze nie chcieli posiadać elementarnej wiedzy, która nie pozwoliłaby karmić miliony ludzi w Polsce papką informatyczną o himalaizmie.

Szczytem nierzetelności dziennikarskiej był artykuł "Najwyższa Cena Sławy" tygodnika Wprost z 12 marca. Sam tytuł budzi ogromne kontrowersje i świadczy o idiotyzmie autora. Odpowiedzmy sobie na pytanie ilu Polaków wymieni nazwiska co najmniej 3 himalaistów? Czy są oni bogaczami? Czy tańczą z gwiazdami? Czy są zapraszani do telewizji śniadaniowych? Absolutnie nie! Więc, gdzie jest nasza sława o której wspomina autor?! W tekście pada wiele zarzutów pod adresem himalaistów z wyprawy na Broad Peak - brak odpowiedzialności, egoizm, głupota, narażanie życia... a program "Polski Himalaizm Zimowy" zostaje okrzyknięty przez autora "przedszkolem Hajzera". W tekście autor pragnie nam przedstawić jako przykład górskiej solidarności śmierć Roba Halla na Evereście. Dla laika to świetny argument obciążający Polską wyprawę, ale ja jako znawca zagadnień górskich, uważam to za tanie zagranie dla naiwnych laików. 

1. Rob Hall prowadził wyprawy komercyjne, gdzie jego klienci płacili bajońskie sumy, aby jak najniższym wysiłkiem zdobyli szczyt Everestu.

2. Wyprawy były zorganizowane dla ludzi nie posiadających doświadczenia w górach wysokich, o rzadko odpowiednim przygotowaniu fizycznym do wyprawy.

3. Ludzie wchodzący w skład takiej wyprawy byli obcymi sobie ludźmi, którzy nigdy z sobą nie współpracowali i nie znali wzajemnych możliwości.

4. Wyprawy osiągały szczyt latem.

5. Wysiłek uczestników sprowadzał się tylko do wspinaczki między obozami dla uzyskania odpowiedniej aklimatyzacji. Całą brudną robotę (zakładanie obozów, poręczówek) wykonywali wynajęci Szerpowie.

Dla porównania: Polska wyprawa na Broad Peak była zimową wyprawą eksploracyjną, złożoną z doświadczonych i znanych sobie wspinaczy, którzy ciężar budowania drogi i obozów brali na siebie.

Jakieś wątpliwości?

Jedynymi dość pozytywnymi akcentami były artykuły informacyjne o historii himalaizmu na stronie tvn24.pl oraz program "Tomasz Lis na Żywo", w którym redaktor spotkał się z 3 himalaistami i żoną zmarłego himalaisty. Na początku obie strony czuły się zagubione, jednak po czasie i nabrania do siebie zaufania wszystko przerodziło się w ciepła i mądrą dyskusję.




poniedziałek, 11 marca 2013

Rok od pierwszego biegu.

Dokładnie rok temu zaraz po zakupie najtańszych butów do biegania w Decathlonie, ruszyłem przed siebie! Było to pierwsze otarcie przed Półmaratonem Poznańskim, który miałem tylko przebiec. Pamiętam, że pokonałem jakieś 9km w 45min po Poznaniu bez żadnego wcześniejszego przygotowania... nie było tak źle, skoro wróciłem zadowolony :)

Od tego czasu mam na koncie wybiegane 1438 km! Z czego ponad 400 km wybiegałem w 2013r! Niezły rezultat:)




Wczoraj biegałem w najgorszych warunkach w jakich kiedykolwiek biegałem. Mróz może nie był wyjątkowy, ale silny wiatr połączony z mocnym opadem śniegu dawał się we znaki. Nogi uciekały, okulary parowały, tempo spadło... ale co najważniejsze - nie poddałem się :) 



14.1K - 1:08:34

niedziela, 10 marca 2013

Aby nie zwątpić.

Przez wydarzenia ostatnich dni poczułem potrzebę pojawienia się w Tatrach, nad Morskim Okiem. Nie tylko mnie dotknęła taka potrzeba. Bez większych namysłów, dwóch moich towarzyszy Tatrzańskich wypraw zadeklarowało się, że też muszą jechać. W tym wypadku nie chodzi głównie o zdobywanie kolejnych szczytów, ale o samo bycie tam. Potrzebę spojrzenia na te ściany i poszukanie odpowiedzi na pytanie "dlaczego?". 


Może po prostu wzywają nas tam, abyśmy nigdy już nie zwątpili?


czwartek, 7 marca 2013

Broad Peak.

Nadzieja zgasła. Nie powtórzą się niezwykłe ucieczki z strefy śmierci takie jak Andrzeja Czoka z Noszaka czy Wojtka Kurtyki z lśniącej ściany Gasherbruma IV. Zawsze zazdrościłem moim rodzicom, że w latach ‘80 mogli przeżywać największe sukcesy Polskiego Himalaizmu. Mogli niecierpliwie czekać na wieść o zdobyciu kolejnego szczytu czy pokonania kolejnej drogi, która wykraczała poza granice ludzkiej wyobraźni. Mogli cieszyć się z sukcesów i podziwiać niezwykłe wyczyny w Himalajach i Karakorum. Mogli oglądać w telewizji i czytać w gazetach relacje pełne niezwykłych słów, o ogromnych przestrzeniach, gdzie osiągnięcie szczytu było wspaniałe, a bliskość nieba była przerażająca. Moje marzenie się spełniło. We wtorek byliśmy świadkami nadludzkiego wyczynu, które miało zakończyć się inaczej... Co ostatecznie przesądziło, że dwóch rodaków pozostało na zawsze na Broad Peak? Nie dowiemy się nigdy. Góry milczą, a wszystko co milczy nadaje się do przechowania ludzkich tajemnic. 

To właśnie pragnienie życia, marzenia i niewytłumaczalna miłość zaprowadziła ich tak wysoko. Igrając na krawędzi życia i śmierci, znaleźli tam – wolność, potrzebną jak chleb. Wielu z nas tego nie zrozumie, bo tracąc góry tracimy coś z swojego człowieczeństwa. To one uczą nas, że w życiu najpiękniejsze rzeczy w życiu mamy za darmo. Dzięki im możemy zrozumieć, że na co dzień żyjemy tak nienaturalnie, tak schematycznie i czas upływa nam pomiędzy palcami i często zostajemy z niczym. Bez marzeń, pragnień czy uczuć. Dotyka nas pustka. To właśnie góry najlepiej uczą, że nie wszystko na tym świecie da się racjonalnie wytłumaczyć.

Nie szukajmy przyczyn tej tragedii i nie osądzajmy nikogo. Doskonale ich rozumiem i jestem pewien, że nigdy nie poddaliby mając wymarzony szczyt na wyciągnięcie ręki. W górach najbardziej niezwykłe, nie jest osiągnięcie szczytu tylko sama droga na niego. Pozwólmy im w spokoju wspinać się po niebiańskich Himalajach i pamiętajmy o nich jako o Zwycięzcach z ogromną pasją, który dokonali rzeczy, które dla wielu nie mieści się w granicach wyobraźni.

Na takie chwile najlepiej nadają się książki. W jednej z nich znalazłem piękne słowa syna Jerzego Kukuczki – Wojtka.

„Imponuje mi to – mieć taką pasję i poczucie sensu tego, co się robi, żeby stawiać na szali własne życie. Moim zdaniem to największe poświęcenie, bo nie ma nic cenniejszego niż własne życie.”