1:34:00
To moja życiówka
wyśrubowana na Półmaratonie Warszawskim!
Sam bieg, jak i przygotowania do biegu mimo dwóch usterek mogę uznać za doskonale. Zacznę od początku... Start w Półmaratonie Warszawskim był sprawdzianem mojej formy po zimowym okresie treningowym. Na podstawie wyniku chciałem sprostować przygotowania do Półmaratonu Poznańskiego i przy okazji wypróbować strategiczne nowinki. Cel sportowy był drugorzędny.
Bieg rozpocząłem za pacemakerem 1:40 i trzymałem się niego do
10km. Niestety, 7km z tych 10km nie będę dobrze wspomniał. Była to chaotyczna
walka o każdy centymetr trasy, wybiegania na chodniki, przepychania się i
szarpania tempa, które w niczym nie pomagało. Dopiero na Wisłostradzie zrobiło się
więcej "tlenu" i bieganie znów sprawiało radość. Około 10km, tempo
pacemakera było już dla mnie uciążliwo wolne i zdecydowałem się na dobiegnięcie
do 16km moim komfortowym tempem. Tempo wzrosło tylko o 10-15 s/km, ale to wystarczyło,
aby uzyskać stałe tętno i luźny oddech. Prawdziwe ściąganie miało się rozpocząć
po 16km, czyli około 400m po meczącym podbiegu ulicą Belwederska. Wyzerowałem
stoper, znalazłem punkt odniesienia na Placu Trzech Krzyży i w trupa do
mety! Ostatnie 5.1 km półmaratonu pokonałem w czasie 20:33, co daje tempo 4:02
min/km! Gdy wbiegłem w ostatni zakręt przed metą, czas brutto wskazywał
1:35:50! Powiedziałem, że to jakieś jaja i zdziwiony wpadłem na metę. Dopiero
po paru godzinach na stronie internetowej ujrzałem magiczne 1:34:00... W życiu
nie spodziewałem się takiego rezultatu, zwłaszcza, że 3/4 trasy biegłem
komfortowym tempem bez żadnego szarpania.
Co w takim razie będzie się działo za 2 tygodnie w Poznaniu?
Czas poniżej 1:30:00? Ciiiiii.... :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz