Teraz już spokojnie można zabrać się za analizę mojego startu
w Półmaratonie Warszawskim. Przebieg startu był trochę inny niż planowałem,
aczkolwiek oderwałem się od pacemakera o 5 kilometrów wcześniej niż planowałem.
Było to wynikiem zbyt wolnego i szarpanego tempa, które nie pozwalało mi
utrzymać równego tętna. Dopiero jak zacząłem biec „swoje” poczułem radość z
biegu. Kluczem to sukcesu było pokonanie dość długiego podbiegu na ulicy
Belwederskiej. Musiałem zrobić to mądrze, aby nie stracić na nim za dużo czasu,
ani nie zasapać się. Na szczęście po około 400m od podbiegu był 16km, co
oznaczało 5 kilometrów do mety! W tamtym momencie wyzerowałem stoper i z wielką
niewiadomą wcisnąłem „START”… dalej już poleciałem J
Poniżej przedstawiam Wam oś czasów mojego biegu
Pierwsze 5 kilometrów było bardzo męczące z powodu ogromnego tłoku i charakterystyki trasy w okolicach Starego Miasta. Dużo zakrętów i wąska trasa nie pozwalały utrzymać równego tempa, bo odbijało się na to pulsie i oddechu. Tempo kształtowało się na poziomie 4:39 min/km. Kolejne 5 kilometrów za pacemakerem było o ponad minutę szybsze. Nie jest to żadna niespodzianka, bo na tym fragmencie znajdowały się dwa znaczne zbiegi wyprowadzające na Wisłostradę. Może wydawać się, że moje tempo między 10, a 15 kilometrem może być trochę szemrane - podobno biegłem tam komfortowym tempem oddalając się od pacemakera?! Racja, ale jak się okaże, że 15 kilometr znajdował się w połowie podbiegu na Belwederskiej to wszystko staje się jasne :) Po podbiegu miałem 400m na uspokojenie oddechu i tętna. Widział flagę i liczyłem oddechy, tętno spadało... Z bojową gotowością wcisnąłem "start", zająłem wolną, lewą stronę trasy i zacząłem finiszować. Plac Trzech Krzyży bardzo szybko zaczął się zbliżać, a kibice krzyczeli w moją stronę "świetne tempo, dawaj!". Czułem się świetnie, po 2 kilometrach finiszu zerkam na zegarek, a tam 8:08! Szybciej tylko biegłem podczas Biegu Wiosny na Płotkach. Z taką różnicą, że tutaj miałem już 18 kilometrów za sobą :) Zmęczenie poczułem około 1500 m przed metą na zbiegu z Mostu Poniatowskiego. Wiedziałem, że zwolnienie tak blisko mety będzie równe z poddaniem. Na szczęście w słuchawkach usłyszałem "We make the world stop" i ostatni kilometr pokonałem tempem 3:44 min/km!
Uzyskany rezultat jest dobrym prognostykiem przed Półmaratonem Poznańskim. Zejście poniżej 1:30 jest możliwe. Oznacza to, że muszę pobiec o 11 sekund na kilometr szybciej niż w Warszawie... Z jednej strony to dużo i mało. Mam wrażenie, że wiele czynników może zaważyć o tym rezultacie, dlatego muszę się idealnie przygotować!
Potknięcia w Warszawie:
1. Podwójne sznurowanie butów nie gwarantuje, że but się nie rozwiąże! Musimy zrobić to starannie, pewnie i na tyle delikatnie, aby stopa nie cierpiała podczas biegu. Ja musiałem w trakcie biegu stanąć i naciągnąć sznurówki - stracone 7-8 sekund.
2. Spożywanie batonów energetycznych podczas biegu jest sprawą ekstremalną. Żucie gumowej papki, która wdziera się w każdy zakątek ust, dekoncentruje i zabiera cenną energię.
3. Boże, pobłogosław wynalazców Toi Toi!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz